Ważący ponad 6 ton amerykański satelita UARS (Upper Atmosphere Research Satellite – satelita do badania górnych partii atmosfery) po zakończonej misji i 20 latach spędzonych w przestrzeni kosmicznej, pozbawiony paliwa i niekontrolowany z Ziemi, wszedł w ziemską atmosferę wczesnym rankiem w sobotę 24 września. Pozostawił po sobie szczątki na dystansie 800 km wzdłuż toru swojego lotu, przypuszczalnie całkowicie na obszarze Oceanu Spokojnego.

Artykuł przygotował Witold Gospodarczyk.

Naziemny radar śledzący trajektorię UARS przewidział, że kulminacyjny moment wejścia satelity w atmosferę powinien nastąpić o godzinie 6:16 CEST (czyli naszego aktualnego czasu). Statek przelatywał wówczas nad Pacyfikiem, u zachodnich wybrzeży Kanady. Jeśli moment ten miał miejsce o 6:16 lub wcześniej, wszystkie szczątki z pewnością wpadły do oceanu. Naukowcy nie wiedzą, kiedy i gdzie dokładnie doszło do wejścia satelity w atmosferę. Jeśli moment ten nastąpił później niż przewidywano, odłamki satelity mogły spaść na suchy ląd.

W nocy z piątku na sobotę wielu Kanadyjczyków wyszło z domów obserwować obszar nieba, przez który mogły podążać szczątki UARS, nikomu jednak nie udało się zaobserwować żadnej z płonących resztek wraku. Prawdopodobnie większość odłamków wpadła do Pacyfiku, ale niewykluczone, że nigdy nie dowiemy się, czy rzeczywiście tak się stało.

Przez 14 lat misji wartej 750 mln dolarów UARS monitorował zjawiska atmosferyczne Ziemi, w tym zmniejszanie się grubości powłoki ozonowej w górnych partiach atmosfery. Ostatnim zadaniem UARS było użycie w 2005 roku pozostających na pokładzie zapasów paliwa do zmiany swojej orbity. Dzięki temu usunięcie statku z przestrzeni kosmicznej zostało przyspieszone; oznaczało to również mniejsze szanse na zderzenie się maszyny z innym obiektem okrążającym Ziemię. Od chwili zakończenia tego manewru nie było już żadnej kontroli nad torem lotu statku.

Początkowo UARS powoli zmniejszał prędkość lotu obniżając przy tym stopniowo wysokość nad powierzchnią naszej planety. Gdy po 6 latach satelita napotkał w końcu gęstsze warstwy atmosfery, jego dalsza trajektoria stała się trudna do przewidzenia. Dodatkowo, niedługo przed upadkiem, tempo zbliżania się do ziemi zmalało, prawdopodobnie z powodu obrócenia się maszyny inną stroną do kierunku lotu. Przewidywane zderzenie z Ziemią przesunęło się wówczas z piątkowego wieczoru na sobotni poranek.

UARS, podobnie jak większość satelitów wnikających do powłoki okołoziemskiej, zaczął rozpadać się na wysokości ok. 80 km nad ziemią. Przeprowadzona niedługo przed jego upadkiem symulacja komputerowa przewidziała, że do powierzchni Ziemi miało dotrzeć 26 odłamków statku, uderzając w nią na obszarze o rozpiętości 800 km. Wcześniej spodziewano się praktycznie całkowitego spalenia satelity jeszcze w atmosferze, kiedy będzie on mknął przez nią z prędkością przekraczającą 25000 km/h.

Wszystkie 26 części maszyny miały uderzyć w Ziemię z prędkościami pomiędzy 50 km/h a 390 km/h, przy czym najcięższa z nich miała ważyć aż 150 kg. „Patrzyliśmy na tych 26 kawałków i na to, jakie są wielkie. Wiedzieliśmy, że mogą one spaść gdziekolwiek na obszarze pomiędzy równoleżnikami znajdującymi się 57 stopni na północ i na południe od równika. Wiedzieliśmy też, jak duża jest tam gęstość zaludnienia” – relacjonuje Nicholas Johnson z NASA Johnson Space Center. Dodał, że statystycznie szansa na trafienie człowieka odłamkiem statku kosmicznego jest niewielka i wynosi tylko 1:3200.

Dla porównania, podczas katastrofy promu Columbia szczątki aż 42,5 tonowego wahadłowca spadły na obszar Stanów Zjednoczonych rozciągający się od centrum stanu Teksas aż do Luizjany. Nie było wówczas doniesień o tym, aby ktokolwiek ucierpiał w wyniku upadku odłamków ani aby doszło do wyrządzenia jakichkolwiek szkód materialnych.

Autor

Avatar photo
Redakcja AstroNETu