Zdjęcie w tle: NASA/JPL-Caltech/MSSS/ASU

Gdyby zapytać przeciętnego człowieka, gdzie w Układzie Słonecznym mogłoby istnieć życie, odpowiedź brzmiałaby zapewne: na Marsie. Nie bez powodu – trwające już od dziesiątków lat badania dostarczyły licznych dowodów na to, że planeta ta w zamierzchłej przeszłości przypominała naszą Ziemię, a fragmenty gleby pobierane przez pięć pokoleń łazików ostatecznie potwierdziły obecność substancji niezbędnych do rozwoju (choćby najbardziej prymitywnych) organizmów żywych.

Tym razem nie jest to jednak kwestia surowego budulca. Analizowane próbki pochodzą z lipca ubiegłego roku – wtedy to najmłodszy stażem amerykański łazik, Perseverance, odwiedził Neretva Vallis. To głęboka (miejscami nawet na 400 metrów) dolina, którą niegdyś, niemal cztery miliardy lat temu, płynęła jedna z dwóch rzek uchodzących do dziś już nieistniejącego jeziora. Wypełniało ono szeroki na niemal 50 kilometrów krater uderzeniowy, któremu Międzynarodowa Unia Astronomiczna nadała w 2008 roku wdzięczną (i stosowną) nazwę Jezero. Ze względu na geologicznie urozmaicony charakter krateru, to właśnie na jego dnie wylądował Perseverance i to właśnie jego okolice przeczesywane były pod kątem oznak życia.

Neretva Vallis na mapie Marsa.

Nad krawędzią kanionu wznosi się szczególnie interesująca formacja – Bright Angel. Co wyróżnia te osobliwie jasne, ale mało malownicze skały? Ku zdumieniu współpracujących z NASA badaczy z londyńskiego Imperial College, okazało się, że mają one charakter osadowy. Sugeruje to, iż w pewnym momencie istnienia Neretva Vallis, woda wypełniająca dolinę była nie rwącą rzeką, a mętnym zalewem. Takie spokojne środowisko doskonale wręcz odpowiada naszym wyobrażeniom o warunkach, w których mogłoby się rozwinąć życie. Poszukiwania trwały więc dalej.

Na pierwsze przesłanki nie trzeba było długo czekać. Częścią grupy Bright Angel jest bowiem pewna niepozorna, licząca około metr wysokości zaostrzona skała zwana Cheyava Falls. Uwagę naukowców zwróciła jej nakrapiana powierzchnia. Swoją teksturę zawdzięcza skupiskom mineralnych związków żelaza; minerały te układają się w nieregularnie rozsiane plamy, które zespół Mars 2020 obrazowo porównuje do „lamparcich cętek”. Latem 2024 roku, czyli wtedy, gdy po raz pierwszy ogłoszono ich odkrycie, wywołały nie lada sensację, ale wyniki dokładniejszych badań ogłoszone zostały dopiero wczoraj (tj. 10 września 2025) na łamach magazynu „Nature”.

„Lamparcie cętki” na powierzchni Cheyava Falls – skan wykonany przez PIXL. Jasnoróżowe piksele to skała osadowa, fioletowe – greigit, a zielone – wiwianit.

Wykonawszy niewielki odwiert, Perseverance wydobył ze skały centymetrowej średnicy rdzeń. Analiza składu tejże próbki, ochrzczonej mianem „Sapphire Canyon”, pozwoliła stwierdzić obecność dwóch minerałów: wiwianitu i greigitu. To one są odpowiedzialne za nietypowe ubarwienie skały. Jaśniejsze wnętrze „lamparcich cętek” składa się w głównej mierze z greigitu (który jest siarczkiem żelaza), a ciemniejsze pierścienie zawierają wiwianit (który należy do grupy fosforanów).

Co w tym szczególnego? Według autorów wspomnianego już artykułu mało prawdopodobne jest to, że owe konkrecje (skupienia minerałów) znalazły się tam wraz z otaczającym je osadem. Zarówno kształt i rozmieszczenie „cętek”, jak i ich skład chemiczny wskazują na to, że są one pozostałością procesów biologicznych. Wiwianit i greigit powstają bowiem w wyniku reakcji redoks (utlenienia-redukcji) – w tym wypadku materia organiczna przekazała elektrony związkom żelaza znajdującym się w skale osadowej; oba substraty występują w obfitości.

Na Ziemi minerały te często współwystępują w słodko- i słonowodnych środowiskach jako produkty metabolizmu mikroorganizmów. Istnieje jednak inny, bardziej przyziemny scenariusz: te same reakcje mogą zajść abiotycznie, jedynym warunkiem jest osiągnięcie odpowiednio wysokiej temperatury. Jako oczywiste wytłumaczenie jawi się tutaj wzmożona aktywność wulkaniczna – a wiemy, że w dziejach Marsa znaleźlibyśmy niejeden taki okres. Nie ma jednak żadnych dowodów na to, że Cheyava Falls kiedykolwiek została wystawiona na takie ekstremalne warunki. Co więcej, próbka rdzeniowa pobrana przez Perseverance pokazała, że bogate w żelazo konkrecje występują nie tylko na powierzchni skały, ale i w jej głębszych warstwach – nie mogły więc powstać w trakcie jednorazowego zdarzenia, na przykład potężnej erupcji któregoś z pobliskich wulkanów.

Czy „lamparcie cętki” to biosygnatury? Na chwilę obecną niemożliwe jest jednoznaczne rozstrzygnięcie tej kwestii. Zanim stwierdzimy, że zbadane przez Perseverance przebarwienia to rzeczywiście ślady prymitywnych form życia, musimy wyeliminować wszystkie alternatywne hipotezy i postarać się o inne, równie silne argumenty, które przemawiałyby za prawdziwością tego wniosku. Dopóki nie zbadamy marsjańskiego materiału w laboratoriach tu, na Ziemi, dopóty najprawdopodobniej nie będziemy w stanie dać ostatecznej odpowiedzi.

Autor

Avatar photo
Alicja Seliga