Wiadomo już, że sprawą katastrofy Columbii zajmą się co najmniej trzy niezależne komisje. Pierwsza została powołana przez NASA – jej skład został dziś ogłoszony przez Seana O’Keefe. Druga to komisja rządowo-wojskowa, trzecią stworzył Kongres USA. Jednak obecnie każdy chce być komisją dochodzeniową sam dla siebie – w mediach roi się od mniej i bardziej „kosmicznych” spekulacji i domysłów.

Pierwsze spotkanie komisji dochodzeniowej NASA zaplanowane jest na jutro (3 lutego) w bazie wojskowej w Barksdale (Luizjana). Szefem komisji mianowano emerytowanego admirała US Navy Harolda W. Gehmana Juniora, który m.in. brał udział w pracach komisji badającej okoliczności ataku na okręt USS Cole w Jemenie.

Oprócz Gehmana, w skład komisji wchodzą także:

  • admirał Stephen Turcotte z Amerykańskiego Centrum Bezpieczeństwa Morskiego w Norfolk;
  • generał major John L. Barry z bazy Sił Powietrznych w Ohio;
  • generał major Kenneth W. Hess, dyrektor ds. bezpieczeństwa bazy Sił Powietrznych w Kirtland;
  • dr James N. Hallock, dyrektor działu bezpieczeństwa powietrznego Amerykańskiego Departamentu Transportu;
  • Steven B. Wallace reprezentujący FAA (Federal Aviation Administration);
  • generał brygady Duane Heal, dowódca 21. Skrzydła Sił Powietrznych w bazie lotniczej w Peterson (Colorado).

Oprócz wymienionych osób, w pracach komisji będą brać udział wysocy rangą urzędnicy NASA, m.in. Scott Hubbard (dyrektor NASA Ames Research Center) i Bryan D. Connor, były astronauta. Theron Bradley Junior, główny inżynier NASA, będzie sekretarzem komisji.

Podczas tego dochodzenia musimy być bardzo odpowiedzialni i skrupulatni” – powiedział Sean O’Keefe. – „Jednak jestem pewien kwalifikacji tych ludzi. Ich ustalenia pomogą nam postawić amerykański program kosmiczny z powrotem na nogi„.

Równoległe dochodzenie będzie prowadził niezależny zespół złożony z ekspertów Sił Powietrznych i US Navy oraz urzędników Ministerstwa Transportu i innych agencji federalnych. Własne dochodzenie podejmie też Komisja Nauki przy Izbie Reprezentantów Kongresu USA, kierowana przez kongresmana Sherwooda Boehlerta, Republikanina z Nowego Jorku. Wszystkie gremia otrzymają dostęp do wszelkich informacji, które mogą być im potrzebne, włączając w to zapisy danych telemetrycznych oraz wyniki analiz znalezionych szczątków. Ponieważ hipoteza o zamachu terrorystycznym jest uznawana za niemal nieprawdopodobną, FBI będzie odgrywać mniej ważną rolę w dochodzeniach – ma głównie pomagać w zbieraniu materiałów.

Postronni eksperci wstrzymują się na razie z kategorycznymi przypuszczeniami na temat przyczyn katastrofy. Część z nich skłania się do hipotezy, że nastąpiło zużycie powłoki termicznej lub innego elementu konstrukcji statku, zbudowanego w 1981 roku kosztem miliarda dolarów. Tak sądzi na przykład Norm Carlson, emerytowany były szef próbnych lotów w NASA i były kontroler startów. „Uważam, że płytki są kandydatem numer jeden” – powiedział. Luźne, uszkodzone lub brakujące płytki mogą zmienić aerodynamikę statku i spowodować stopienie się w jakimś miejscu aluminiowego kadłuba. To z kolei mogłoby zapoczątkować łańcuchową reakcję odpadania płytek i doprowadzić do przegrzania się i rozpadu statku.

Podobną opinię wyraził rzecznik rosyjskiej agencji kosmicznej Siergiej Gorbunow. Zdaniem Rosawiakosmosu, przyczyną katastrofy było naruszenie aerodynamicznych właściwości wahadłowca przy wchodzeniu w gęste warstwy atmosfery. „Widzieliśmy na monitorze, jak od wahadłowca oderwała się jakaś niewielka część, a w takich warunkach najmniejszy drobiazg może spowodować tragedię” – powiedział Gorbunow.

Uszkodzenie powłoki termicznej, a w wyniku tego uszkodzenie wewnętrznej struktury promu jest najbardziej prawdopodobną przyczyną rozpadu wahadłowca kosmicznego Columbia także według dyrektora Centrum Badań Kosmicznych PAN, prof. Zbigniewa Kłosa. W rozmowie z telewizją TVN prof. Kłos zaznaczył, że od początku ten wykonany z płytek ceramicznych pancerz termiczny był kwestionowany jako odpowiedni dla tego typu pojazdu kosmicznego. Jeżeli powłoka zostaje przerwana wówczas wewnętrzna struktura promu, która wykonana jest ze stopów aluminium nie jest już niczym chroniona i wtedy ta wysoka temperatura zaczyna bezpośrednio oddziaływać na aluminiową strukturę.

Prof. Janusz Zieliński z Centrum Badań Kosmicznych PAN uważa, że „przypuszczalnie zawiódł jakiś silnik, który manewrował przy hamowaniu i to mogło spowodować eksplozję i rozpad całego statku„. Mógł na to mieć wpływ wiek Columbii. Profesor nie wyklucza też, że zawiodła sama powłoka termiczna. W świetle zapewnień NASA o braku jakichkolwiek odchyleń od zaplanowanej trajektorii drugie wyjaśnienie prof. Zielińskiego wydaje się być dużo bardziej prawdopodobne.

Według doc. Józefa Juchniewicza z Centrum Badań Kosmicznych PAN, najbardziej prawdopodobna wydaje się hipoteza, że przyczyną tragedii było uszkodzenie powłoki termicznej wahadłowca. O możliwości uszkodzenia powłoki termicznej, a w wyniku tego uszkodzenie wewnętrznej struktury wahadłowca mówi też inż. Jacek Nowicki, autor publikacji z dziedziny astronautyki.

Według pierwszego polskiego kosmonauty generała Mirosława Hermaszewskiego, obecnie jest jeszcze za wcześnie, by oceniać przyczyny katastrofy. „Wariantów może być bardzo wiele. Mogła to być przyczyna techniczna, zmęczenie materiału, błąd oprogramowania, czy też błąd człowieka„.

Jean-Francois Clairevoy, astronauta z Europejskiej Agencji Kosmicznej sądzi, że załoga utraciła kontrolę nad promem. Clairevoy wskazuje, że system pilotażu wahadłowca jest niezwykle czuły, wymaga bowiem idealnej koordynacji 44 małych odrzutowych silników manewrowych sterowanych aerodynamicznie i bardzo łatwo utracić kontrolę nad tym systemem. To zaś może spowodować błąd przy wchodzeniu wahadłowca w gęste warstwy atmosfery przy powrocie na Ziemię. Trudno jednak w to uwierzyć, zważywszy na fakt, że wejście w atmosferę jest kontrolowane całkowicie automatycznie, a pilot przejmuje stery dopiero kilka kilometrów od miejsca lądowania. Wówczas pilotuje orbiter tak jak zwykły szybowiec – przy użyciu sterów i stateczników, a nie silników manewrowych.

Korespondent naukowy tygodnika „Time” Jeffrey Kluger sądzi, że wskutek defektu urządzeń sterujących lub z innego powodu Columbia weszła w atmosferę ziemską pod zbyt ostrym kątem, i dlatego się rozpadła. Kluger zwraca uwagę, że przez ostatnią godzinę lotu wahadłowiec opada ku Ziemi z niepracującymi już silnikami, jak szybowiec, i bardzo trudno go pilotować, a tym bardziej poprawiać ewentualne niedokładności. Nie jest to do końca prawdą, ponieważ na wysokości 60 km atmosfera jest jeszcze tak rzadka, że sterowanie statecznikami nie przynosiłoby żadnego efektu. Kontrolowanie trajektorii jest możliwe jedynie przy użyciu silników manewrowych RCS (Reaction Control System), a te sterowane są przez autopilota, który – jak zapewnia NASA – działał wówczas bez zarzutu i trajektoria była właściwa. „Astronauci opisujący pilotowanie wahadłowca w fazie powrotu na Ziemię mówią, że jest to jak lot na cegle wyposażonej w skrzydła” – pisze Kluger. Niewątpliwie jest to prawda, ale dotyczy ona raczej końcowej fazy lotu – podejścia do pasa startowego, które jest wykonywane ręcznie przez pilota. Orbiter opada wówczas siedem razy szybciej, niż komercyjny samolot pasażerski podczas podejścia do lądowania i porównanie go do „cegły wyposażonej w skrzydła” można uznać za uzasadnione.

Jeden z byłych pracowników NASA powiedział, że już rok temu apelował do prezydenta USA i Kongresu, aby wstrzymać lotu promów, których stan techniczny budzi pewne zastrzeżenia, których nie wolno lekceważyć.

Prace komisji prawdopodobnie od początku będą się koncentrować wokół lewego skrzydła, które zostało uderzone fragmentem pianki izolacyjnej podczas startu.

Autor

Tomasz Lemiech