Zdjęcie w tle: SpaceX

We wtorek, 30 marca, po 24-godzinnym opóźnieniu z platformy startowej w Boca Chica, w Teksasie, wzniósł się w powietrze kolejny egzemplarz testowy Starshipa od SpaceX, SN11.

Do trzech razy sztuka

Test początkowo miał zostać przeprowadzony 25 marca, w piątek. SpaceX chciało, aby rakieta wystartowała po wymianie jednego z trzech silników Raptor, ale test został przełożony na poniedziałek. Sam test odbył się jednak we wtorek, 30 marca, ze względu na to, że inspektor FAA (Federal Aviation Administration), nie dotarł na czas na stanowisko startowe. O wszystkim poinformował Musk na swoim Twitterze. Obecność reprezentanta tej agencji jest konieczna dla wszystkich komercyjnych lotów, po tym jak w grudniu SpaceX naruszyło swoją licencję lotów podczas lotu testowego SN8. Po wybuchu SN8 FAA poprosiło SpaceX o zbadanie anomalii i opóźnienie następnego lotu, tym razem Starshipa o numerze seryjnym 9. Sprawę zbadano, a FAA wydało zgodę na test obu rakiet – SN9 i SN10. Obie wybuchły, pierwsza podczas nieudanego lądowania, natomiast druga kilka minut już po wylądowaniu. Wcześniej, inspektor agencji uczestniczył w locie zdalnie, jednak po wydarzeniach z grudnia, od 12 marca, obowiązkowa jest jego obecność na stanowisku startowym.

Przebieg testu

Test rakiety rozpoczął się punktualnie o godzinie 8 czasu lokalnego, czyli o godzinie 15 czasu polskiego. Starship miał wnieść się na wysokość 10 kilometrów, stopniowo wyłączając wszystkie silniki Raptor. Po osiągnięciu tej wysokości rakieta rozpoczęła swobodny spadek, aby na koniec z powrotem włączyć wszystkie silniki i wyhamować tuż nad ziemią. Planowane było także tzw. miękkie lądowanie, jednak nie wszystko poszło zgodnie z planem.

Start Starshipa SN11, widziany przez gęstą mgłę.

Po około 6 minutach od rozpoczęcia oficjalnego streamu SpaceX kamera pokładowa przestała nadawać, a sama rakieta eksplodowała jeszcze w powietrzu. Elon Musk zaraz po wydarzeniu, skomentował to na swoim Twitterze, mówiąc o tym, że jeden z silników Raptor – nr 2 – nie działał prawidłowo przy spadku i nie osiągnął prawidłowego ciśnienia w komorze, ale prawdopodobnie nie był to powód eksplozji. Dodał także, że silnik ten nie był konieczny do udanego lądowania. Podobnie jak jego poprzednicy, Starship SN11 nie przetrwał tego testu, wybuchając jeszcze w trakcie spadku. Niestety, nie mogliśmy podziwiać tego widoku ze względu na mgłę panującą w Boca Chica, przez którą można było zaobserwować rozbłysk, a krótko później odłamki rakiety spadającej na ziemię. Nie odnotowano natomiast żadnych uszkodzeń poza obszarem stanowiska startowego SpaceX.

Ostatnie, co zarejestrowała kamera pokładowa znajdująca się na SN11.

Pośpieszna decyzja?

SpaceX rozwija swój program Starship w niesamowicie szybkim tempie, a same decyzje dotyczące przeprowadzania testów są podejmowane w krótkim czasie. Samo przeprowadzenie testu wymaga przecież zamknięcie dróg w Boca Chica, ewakuacji mieszkańców, a to wszystko zajmuje mnóstwo czasu. Pogoda w miasteczku w Teksasie jest bardzo dynamiczna i zmienia się z godziny na godzinę. Podczas testu, widoczność była słaba, nie mogliśmy zobaczyć, ani startu Starshipa, ani samego wybuchu, poza rozbłyskiem. SpaceX na swoim terenie ma wiele egzemplarzy Starshipa na różnych etapach realizacji. Natomiast na następny test prawdopodobnie będziemy musieli poczekać trochę dłużej, szczególnie że przed lotem orbitalnym SpaceX musi dopracować swoje rakiety po kolejnym nieudanym teście. Rakiety te mają zostać środkiem transportu na Księżyc, czy Mars. SpaceX ma ambitne plany co do Starshipów. Mają one zostać wykorzystane podczas misji „dearMoon” Japońskiego miliardera – Yusaki Maezawy – już w 2023 roku, a także są one potencjalnym środkiem transportów dla astronautów podczas misji księżycowej „Artemis”. Trzymamy kciuki za kolejne testy Starshipów, tym razem udane.

Autor

Eliza Płotnikowa