2300 lat temu startowały w Chinach pierwsze rakiety. Bambusowe pociski napełniano prochem i wystrzeliwano, aby w czasie uroczystości religijnych odpędzać złe duchy. 24 kwietnia 1970 roku ten sam naród po raz pierwszy umieścił na orbicie swojego satelitę.

Pomiędzy 300 rokiem przed Chrystusem a rokiem 1000 naszej ery Chińczycy używali „strzał ogniowych”. Historycy nie mają jednak pewności czy były to proste rakiety czy też konwencjonalnie wystrzeliwane płonące strzały. W każdym razie zmieszano w końcu siarkę, saletrę i węgiel drzewny, tworząc pierwszy napęd rakietowy. Do 1045 roku naszej ery rakiety stały się ważnym składnikiem arsenału chińskiego.

Dynastia Zung użyła w 1232 roku pocisków rakietowych do zatrzymania hord Mongolskich w czasie bitwy pod Kai-fung-fu.

Stare zapisy mówią, że rakiety uzbrojone były w metalowe szrapnele. Huk rakiet słyszalny był w odległości wielu kilometrów, a czynione przez nie zniszczenia sięgały setek metrów.

Pierwsze balistyczne rakiety wojskowe a potem rakiety kosmiczne zaprojektował Tsein Weichang, który z Chin emigrował do USA. Najpierw pracował w JPL w NASA, aby w 1949 roku znowu znaleźć się w Chinach, zostawiając Amerykę w antykomunistycznych spazmach.

8 października 1956 roku Mao Tse-Tung otworzył w Chińskiej Republice Ludowo-Demokratycznej pierwszy ośrodek, który miał zająć się badaniami nad pociskami rakietowymi. W tych czasach Chiny były w dobrych stosunkach ze Związkiem Radzieckim.

24 kwietnia 1970 roku Chiny wystrzeliły pierwszego sztucznego satelitę – „Mao 1”. Skorzystano z chińskiej rakiety „Długi Marsz”. Ważące około 200 kilogramów urządzenie nadawało w przestrzeń kosmiczną pieśń „Wschód jest Czerwony”.

Od tego czasu Chiny dokonały wielkiego postępu, umieszczając w Kosmosie satelity komunikacyjne, pogodowe, cywilne i wojskowe. Kraj podpisuje też umowy na wystrzeliwanie urządzeń zbudowanych przez inne kraje.

Intensywne prace nad misjami załogowymi zaowocowały w 2003 roku wystrzeleniem przez Chiny w Kosmos pierwszego człowieka.

Autor

Michał Matraszek

Komentarze

  1. qrld    

    zostawiajac usa w antykomunistycznych spazmach — hehe

  2. krebain    

    a mi sie tam podoba — Mysle, ze Amerykanie juz przeszli przez okres dostawania wysypki na sam widok czerwieni na sztandarach… Komunizm chinski jakos nie przeszkadza stanom handlowac z tym narodem

    Ale inna kwestia jest ważniejsza– Chinczycy sa narodem, ktory potrafi patrzec z perspektywy szerszej niz rok budzetowy – sklania ich do tego chociazby historia. Wiemy [vide. Chiński Mur], ze jezeli cos ma byc zobione w tym egzotycznym kraju, to bedzie zrobione… Tym bardziej ciesza mnie plany podboju kosmosu przez male zolte ludziki…

    Nie zrozumcie mnie zle – wystarczy mi, ze Mars jest czerwony doslownie i nie chce, zeby stal sie symbolem zwyciestwa komunizmu, ale troszeczke zdrowej rywalizacji miedzy Stanami a ChRL nie zaszkodzi – zobaczcie jak pozytywnie zimna wojna wplynela na rozwoj astronautyki.

    Szkoda tylko, ze nadal najnowoczesniejsze osiagniecia naszego gatunku [jaskolka w stylu SpaceShipOne wiosny nie czyni] sa efektem zagrozenia i konfrontacji jezeli nie militarnej, to quasi-militarnej.

    Pozdrawiam serdecznie
    krebain
    http://wahadlowce.horsemotor.com

    1. Michał M.    

      Polityka i pieniądze

      > Ale inna kwestia jest ważniejsza– Chinczycy sa narodem, ktory
      > potrafi patrzec z perspektywy szerszej niz rok budzetowy –
      > sklania ich do tego chociazby historia.

      To jak z piramidami w Egipcie. Ich budowa byłaby teraz niemożliwa (nawet przez bogate USA), bo objęłaby okres dłuższy niż 4 lata. W międzyczasie wykorzystano by duże wydatki na budowę jako element gry wyborczej partii opozycyjnych. Nowa władza udupiłaby projekt.

      Oczywiście przykład piramid jest śmieszny. Ale dokładnie tak samo się stało z wielkim akceleratorem budowanym w USA – w kolejnym roku nie dano kasy i wydane na projekt pieniądze poszły w błoto… co nie jest złe z europejskiego punktu widzenia – CERN rządzi! 🙂

      Na naszym rodzinnym poletku: Tak samo jest ze szpitalem klinicznym Uniwersytetu Medycznego w Łodzi. Wielki gmach, którego nie można skończyć od kilkunastu lat. Każda kolejna władza gra pieniędzmi obiecanymi na budowę. Obiecuje, a potem nie daje i wpędza wykonawców w długi. Firma budowlana ma problemy, a łodzianie patrzą na niedokończony szpital jako pomnik politycznych gierek i głupoty polityków 🙁

      > troszeczke zdrowej rywalizacji miedzy Stanami a ChRL nie
      > zaszkodzi – zobaczcie jak pozytywnie zimna wojna wplynela na rozwoj
      > astronautyki.

      Oczywiście, USA musi czuć oddech Chin na plecach. W przeciwnym wypadku Amerykanie stają nieogoleni (i z wielkimi brzuchami) przed lustrem i powtarzają: „Jacy my jesteśmy wspaniali, jacy jesteśmy madrzy i piękni” 🙂

    2. ©Rasz    

      Powody do radości: 4 895 639. A może nawet więcej!? — Czytam, co Krebain pisze:
      > Szkoda tylko, ze nadal najnowoczesniejsze osiagniecia naszego gatunku
      [ciach]
      > sa efektem zagrozenia i konfrontacji
      [ciach – ciach]
      i tak sobie myślę, że sprawa nie jest błaha! Bo tak biorąc pod lupę chińskie plany kosmiczne, to można je sobie tłumaczyć chęcią „dorównania, a nawet prześcignięcia” tych, czy tamtych (krajów), koniecznością pokazania „szaremu żółtemu” jacy to oni nie są wspaniali, nowocześni, no i w ogóle… Wszystko to są czynniki niebagatelne, i daleki jestem od ich lekceważenia. Ale. Ale – ale! Czy oprócz tych wielu (dopiszcie sobie jeszcze parę) ważnych powodów, nie występuje jeszcze jeden, pojedynczy czynnik? Jeden, a mimo to – znacznie ważniejszy?! Jednak, zanim do niego przejdę, to dodam jeszcze nieco „podbudowy teoretycznej”.

      W krajach wysokorozwiniętych, posiadających gospodarkę wydajną, prężną, i, co ważne – o strukturze „otwartej” – nakłady na „wysokowyczynowe” badania zwracają się niezwykle szybko. Kluczem nie są tu dwa pierwsze przymiotniki, lecz właśnie: otwartość. Czy też: elastyczność, wielokierunkowość (uniwersalność?), samoczynność… A może nawet mówiąc językiem Adama Smitha: wolność gospodarcza, „niewidzialna ręka rynku”, samoorganizacja. Lub też (opierając ten opis na taktyce, jaką przyjęła Margaret Thatcher): od-państwowienie.

      W krajach, gdzie owej specyficznej, i dla innych „trudno zrozumiałej” wolności jest „więcej” – nakłady poniesione na badania wojskowe, ambitne programy badawcze w naukach podstawowych, czy wreszcie badania kosmosu – niezwykle szybko wracają do „normalnego” obiegu gospodarczego.

      A teraz spójrzmy na Chiny – pod tym właśnie kątem. I odpowiedzcie mi na pytanie postawione tak: jak myślicie, czy gdyby w Państwie Środka wymyślono dajmy na to procesor – to ktoś z nas by się o tym dowiedział? Sprzedawaliby komputery „jak świat długi i szeroki”, czy też „raczej nie…”?

      Oczywiście: COCOM istniał. A jednak… to nie to samo! Naprawdę: nie to samo, kochani. Pamiętajcie o Wanli Changchen!

      I mając w pamięci ów czynnik „otwartości gospodarczej” zapytajmy się teraz: czy nakłady na skośnooki, wysokowyczynowy „przemysł kosmiczny” wrócą, w jakiejkolwiek postaci, do „szarego żółtego”, lub nawet do młodych, prężnych yuppies z Nankinu? Czy mają szansę jakoś-tam dyfundować do ichniego przemysłu, zwiększając jego możliwości? Myślę, że wątpię!! Co więcej: nie sądzę też, aby całkiem nie-szarzy, tamtejsi mandaryni żywili co do tego większe złudzenia…
      – Czyli: pod tym przynajmniej względem owe gigantyczne, naprawdę krociowe sumy, jakich wymaga „kosmiczny sukces” – owe pieniądze pójdą w błoto. Zaś chińskiej, imponująco rozpędzonej lokomotywie gospodarczej – może zacząć brakować pary. Bo ta – pójdzie w kosmiczny gwizdek…

      Mało kto zwraca na to uwagę, lecz tamtejsza bankowość mocno nadweręża swe zasoby, i to – po wielokroć! Prawdę mówiąc – trzeszczy w szwach… Utopili przerażające fundusze w wielu chybionych, „strategicznie obiecujących kierunkach rozwoju” które były oczkiem w głowie tamtejszej nomenklatury… A jednak wciąż udaje się ichnim bankowcom jakoś to ukryć pod dywanem, dzięki taktyce „ucieczki… do przodu!”

      A w takiej sytuacji chińska, niezwykle wysoka stopa wzrostu jest nie tylko czymś „pożądanym”, lecz sprawą wręcz gardłową! Bo jeśli ulegnie zmniejszeniu, to cały „dalekowschodni cud gospodarczy” pęknie, jak przerośnięta bańka mydlana…
      I co wówczas zrobią żółto-czerwoni mandaryni? Jakim smokiem będą mogli przesłonić skutki krachu bankowego, jaką zasłoną dymną się posłużą, czym zamydlą oczy miliardowi wściekłych poddanych? Recepta jest znana od stuleci: nie ma to jak „mała, zwycięska wojenka”… I myślę, że dzisiejsi następcy Mao uwzględniają taki scenariusz. Co więcej: wszystko wskazuje na to, że podchodzą do tego z całą powagą! Rzekłbym nawet: powagą śmiertelną…

      A skąd takie „teorie spiskowe” ktoś spyta. A stąd, że jedyny przemysł, który w sposób niezawodny i oczywisty odniesie korzyści z rozwoju techniki kosmicznej, opłacanej zmniejszonymi porcjami ryżu, to kompleks militarny. On, i tylko on – będzie beneficjentem WSZELKICH kosmicznych osiągnięć Państwa Środka!

      Dlatego wyrokuję: głównym celem szumnie propagowanych, dalekosiężnych planów w rzeczywistości nie jest Księżyc, ani Mars, ale znacznie bliższy, choć nie mniej skalisty obiekt: wyspa, która ma w dodatku taką paskudną wadę, że dotąd jeszcze nie jest Ludowa…

      Myślę, że w ośrodkach treningowych w dalekich, górzystych regionach, już za parę lat zaczną intensywne ćwiczenia grupy dziarskich kosmonautów – jak w tytule.

      1. krebain    

        Hmm… i przez Ciebie mialem zagwozdke ;> — Niekoniecznie tak to widzę…

        1. Zacznijmy od tego, ze na lotach kosmicznych mozna zarabiac – oczywiscie nie zalogowych, gdyz w tej dziedzinie jest jeszcze wiele do zrobiena. Wynoszenie satelitow to inna kwestia – a tutaj sukcesy w lotach zalogowych sa… hmm… reklama? Daja podbudowe do oferty lotow cargo.

        2.

        > Zaś chińskiej, imponująco rozpędzonej lokomotywie gospodarczej – może zacząć brakować pary. Bo ta – pójdzie w kosmiczny gwizdek…

        Hmm… Chiny sa jednak bardziej rozwiniete gospodarczo niż ZSRR na analogicznym poziomie zaawansowania programu kosmicznego. Nie wspominajac juz o OGROMNYM potencjale tego kraju. Poza tym „odwilz” polityczna [wzgledne otwarcie na zachod] i jej skutki – rosnace zaufanie bankowcow i inwestorow gwarantuja rozwoj jeszcze przez wiele lat.

        Z drugiej strony, chinski program taikonautyczny jest w pewnym sensie gwarantem wzrostu – na tym etapie Chiny musza inwestowac w kosmos, aby nie stracic twarzy na arenie miedzynarodowej – jak bardzo nie bylyby opluwane od strony ideologicznej, gospodarka, nawet mimo chybionych projektow, ma sie swietnie i coraz lepiej, w polaczeniu z tania sila robocza…

        3.

        > A stąd, że jedyny przemysł, który w sposób niezawodny i oczywisty odniesie korzyści z rozwoju techniki kosmicznej, opłacanej zmniejszonymi porcjami ryżu, to kompleks militarny. On, i tylko on – będzie beneficjentem WSZELKICH kosmicznych osiągnięć Państwa Środka!

        Alez i do tej pory jedynym przemyslem, ktory odniosl korzysci z podboju jest przemysl militarny. Cala reszta to jedynie odpryski – ochlapy, ktore rzuca sie masom, zeby nie marudzily. Tak bylo jest i bedzie.

        Pozostaje oczywiscie kwestia skali. O czterech milionach malych zoltych ludzikow jeszcze przez kilkanascie lat nie ma co marzyc – zaden kraj w tym momencie chyba nie powazy sie na budowe kolejnej floty wahadlowcow, ktore skutecznie udowodnily, ze nie sa idealnym rodzajem statku kosmicznego [mimo calego swojego romantyzmu] – za drogie do wynoszenia ladunkow, za duze do misji zalogowych, za malo wielokrotnego uzytku, etc. Nie wyobrazam sobie transportowania armii zadnym statkiem kosmicznym jeszcze przez 50 lat [na oko] – chyba, ze na serio rozpatrzymy budowe 500 wahadlowcow albo tysiaca SpaceShip’ow…

        Z kolei kilku komandosow w kolorze lemoniady szturmujacy ISS… Az sie wlosy jeza na sama mysl…

        I ostatnia sprawa, jezeli chodzi o militaryzacje kosmosu. Boje sie jednego – Chiny moga nie chciec przestrzegac umowy o zakazie kosmicznych prob jadrowych. Z jednej strony ma to swoje plusy – moze w koncu bedziemy mieli silniki nuklearne, ktore przyspiesza ekspansje kosmiczna, ale ciemne strony [mocy] wyobrazic sobie jest chyba w stanie kazdy.

        Podtrzymuje moje twierdzenie, ze Chinski program kosmiczny wyjdzie wszystkim fanom kosmicznej ekspansji na dobre. Obawiam sie tylko, ze w pewnym momencie to wszystko utraci swoj romantyzm. Ze bedzie to kolejny lot tajkonauty podporucznika Xi do spolki z grupa komandosow, ktorzy wylaczaja nam satelity telekomunikacyjne. Ze skonczy sie miedzynarodowa wspolpraca, a zacznie zerkanie spode lba.

        Gratuluje, zasiales w moim sercu zwatpienie, bardzo nie chcialem dochodzic do tych wnioskow.

        Nadal mam nadzieje, ze Mars nie okaze sie ideologicznie czerwony.

        Pozdrawiam
        krebain
        http://wahadlowce.horsemotor.com/ <– juz dziala pod firefoxem

  3. Lookas    

    Jakie statki — Aby dotrzeć na Formozę chińczycy, ci „ludowi”, musieliby wybudować, jak sądzę, sporą ilość statków, ale chyba całkiem innych!
    Chociaż, oczywiście, różne kosmiczne gadżety dla celów militarnych są przydatne zawsze, czy to podczas przygotowań, czy też gdy „już się zacznie”.
    Warto też mieć w zanadrzu, albo na orbicie, jakąś naprawdę „wielką piąchę” którą, w razie jakby coś poszło źle, można spuścić na głowę przeciwnikowi, ewentualnie pogrozić nią tym, którzy chcieliby mu „przyjść z pomocą”.
    Był tu kiedyś na Forum taki temat, dosyć dawno, ale utkwiło mi w pamięci: „Wojskowilizacja” – tak to brzmiało, termin się wtedy nawet przyjął u nas na roku.
    Tyle, że rozważania szły tam, zdaje mi się, w kierunku „wręcz przeciwnym”.
    Warto porównać!

Komentarze są zablokowane.