Został wybrany do zespołu Mercury 7 – grupy śmiałków, którzy mieli przetrzeć szlaki w amerykańskim programie kosmicznych lotów załogowych. Kiedy nadeszła jego kolej, odsunęli go. Jednak upór i silna wola pozwoliła na zrealizowanie marzenia.
Donald K. Slayton przyszedł na świat 1 marca 1924r. w rodzinie farmerów. Od początku wiedział, że nie chce iść w ślady rodziców. Kiedy był w ostatniej klasie szkoły średniej, zbombardowane zostało Pearl Harbor. Slayton postanowił wstąpić w szeregi Sił Powietrznych. Miał wtedy 18 lat. Choć po zakończeniu II Wojny Światowej zrobił sobie przerwę od wojska i ukończył studia, to powrócił, by wziąć udział w wojnie w Korei.
Już jako pilot testowy został wybrany do projektu Mercury. Miał odbyć drugi lot orbitalny. Podczas swojej misji Mercury 7 miał wykonać wiele doświadczeń, co mu się nie spodobało i otwarcie krytykował. W momencie, gdy pojawiła się informacja, że zostanie on zastąpiony przez Scotta Carpentera, wszyscy byli przekonani, że to właśnie przez niechęć do przeprowadzenia eksperymentów. Dopiero później okazało się, że wykryto u niego nieregularności w rytmie serca. Nie był to jednak stan, który wykluczał jego udział w misjach kosmicznych. Lekarze z NASA nie widzieli przyczyny, dlaczego nie mógłby polecieć rakietą, skoro latał już na odrzutowcach. Jednak za sprawą ingerencji administratora NASA – Jamesa Webba, kardiolodzy z Narodowego Instytutu Zdrowia orzekli jego niezdolność do lotów. Tym samym Deke Slayton, po trzech latach niepewności, został na dobre “uziemiony”.
W ramach pocieszenia mianowano go koordynatorem zespołu astronautów, co dało mu wpływ na selekcję nowego naboru. W 1963r. Slayton awansował na stanowisko zastępcy kierownika operacji kosmicznych, dzięki czemu zyskał nowe uprawnienia na podejmowanie decyzji dotyczących jego kolegów. Był odpowiedzialny za biuro załóg latających, biuro operacji lotniczych, wydział wspierający planowanie lotu oraz opracowanie procedur dla astronautów i operacje na symulatorach. Tym samym miał bardzo duży wpływ na to, kto jako pierwszy stanie na Księżycu. W swojej biografii, Gene Cernan stwierdził, że Slayton był bardziej ojcem chrzestnym, którego wszyscy szanowali, niż przełożonym.
Deke Slayton nie porzucił jednak marzenia o locie w kosmos. Dzięki zdrowemu trybowi życia, został mu przywrócony status aktywnego astronauty. Według informacji podanych przez NASA, powrót uczcił godzinnym lotem akrobacyjnym za sterami odrzutowca T-38. Kolejne trzy lata spędził wraz z Tomem Staffordem i Vancem Brandem na przygotowaniach do misji Apollo-Soyuz, w której Stany Zjednoczone połączyły siły ze Związkiem Radzieckim. Po stronie rosyjskiej udział wzięli Aleksiej Leonow oraz Walerij Kubasow. Projekt miał znaczenie polityczne, ponieważ nadal trwała Zimna Wojna. Lot odbył się 17 lipca 1975r. Na orbicie ziemskiej doszło do połączenia statków Apollo i Soyuz 19, co umożliwiło odwiedziny pomiędzy załogami. Podczas lądowania o mało nie doszło do tragedii – do kapsuły dostały się trujące opary. Na szczęście zakończyło się tylko na krótkiej hospitalizacji trójki Amerykanów.
Choć Slayton już więcej nie odwiedził przestrzeni kosmicznej, to nadal pozostał związany z przemysłem kosmicznym. Zajmował się m.in. testami wahadłowców, a po odejściu z NASA był prezesem firmy Space Services Inc. Donald K. Slayton zmarł w 1993r. po przegranej walce z nowotworem mózgu. Był drugim z Siódemki Merkury, który odszedł.