Czarna dziura w galaktyce M77 spowalnia proces narodzin gwiazd w swoich okolicach. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że wcale nie należy ona do tych najmasywniejszych.

Już od pewnego czasu astrofizycy wiedzą, że obecność wielkich (ale takich naprawdę wielkich, tysiące razy większych od tej supermasywnej w środku Drogi Mlecznej) czarnych dziur w centrach galaktyk wcale nie wspomaga procesów gwiazdotwórczych. Przeciwnie – poprzez nadmierne podgrzewanie międzygwiazdowego gazu, a czasem jego całkowite wyrzucenie ze swej „strefy wpływów”, mogą zablokować narodziny nowych gwiazd w znacznych częściach swych galaktyk. Wyrzut gazu niekoniecznie odbywa się przy obecności dżetów; częściej ma miejsce wypychanie materii przez skomplikowane oddziaływanie z polem magnetycznym czarnej dziury.

Obiekt w M77 jest raptem dwa razy większy od swego odpowiednika w Drodze Mlecznej, więc do opisanej wyżej klasy z pewnością nie należy. W tej sytuacji pewnym zaskoczeniem jest odkrycie, że generowane przezeń wiatry – mimo prędkości wynoszących „zaledwie” półtora miliona kilometrów na godzinę – są w stanie zauważalnie podgrzać otaczający gaz. Mając zbyt dużą energię, cząsteczki gazu nie dają się ściągnąć na protogwiazdę, a ta nie osiąga masy odpowiedniej, by zapłonąć.

Z wykonanych przez teleskop Chandra zdjęć wynika, że bezpłodna strefa w centrum M77 ma promień ok. 3000 lat świetlnych. Sytuacja w naszej Galaktyce, w której środku znajduje się czarna dziura o masie 4,3 mln mas Słońca, jest odmienna – z niepoznanych jeszcze powodów gwiazdy powstają również znacznie bliżej centrum. Można jednak spekulować, że aktywność czarnych dziur podlega trudnym do przewidzenia zmianom, w wyniku których sytuacja w sercu Drogi Mlecznej upodobniłaby się kiedyś do tej z M77.

Autor

Paweł Laskoś-Grabowski