Na ubiegłorocznej konferencji poświęconej badaniom planet i Księżyca, która odbywa się corocznie w marcu, w Houston (stan Teksas), specjaliści od meteorytów oszaleli na punkcie meteorytu z jeziora Tagish, który spadł jako grad odłamków dwa miesiące wcześniej na zimowe pustkowia Jukonu.

W ciągu kilku dni od upadku, lokalny miłośnik otwartych przestrzeni Jim Brook ostrożnie zebrał prawie kilogram oblodzonych fragmentów i bezpiecznie przechował je w swojej lodówce. Później, zespół złożony z kanadyjskich geologów i ochotników przeszukał zamarzniętą powierzchnię jeziora w celu zgromadzenia tak dużo delikatnej materii z przestrzeni międzyplanetarnej, jak to tylko było możliwe, przed wiosennymi roztopami, które pochłonęły pozostałe kawałki meteorytu.

Wyróżniające się zarówno szybkim, podręcznikowym wydobyciem jak i bogatą w węgiel, czarną strukturą wewnętrzną skały, znalezisko z jeziora Tagish okrzyknięto najważniejszym w ciągu ostatnich 30 lat.

Rok później meteoryt z jeziora Tagish nadal wywołuje naukowe podniecenie swoim unikatowym składem chemicznym ustalonym w początkach istnienia Układu Słonecznego i opierającym się dziś łatwym wytłumaczeniom. Przykładem tego jest ciemne, pokruszone wnętrze naszpikowane węglanami. Powstały one najprawdopodobnie pod wpływem ciekłej wody przesączającej się wiele razy przez skałę. Jednak przyległe fragmenty nie zawierają węglanów ani żadnych innych śladów wpływu wody. Jak taki układ jest możliwy?

Chemicy mogliby się zakładać o pieniądze, czy czarne skały mogły obfitować w egzotyczne składniki węglowodorowe. Analizy przyniosły jedynie rozczarowanie – stwierdzono tysiąc razy mniejszą ilość materii organicznej, niż było to w przypadku Murchisona – podobnie bogatego w węgiel meteorytu, który spadł w roku 1969. Mieliśmy nadzieję, że znajdziemy wszystkie aminokwasy – narzeka Iain Gilmour (Open University), ale ich tam nie było.

Trwają też dyskusje, czy znalezisko jest kawalkiem jądra komety.

Autor

Marcin Marszałek