Co eksplodowało rankiem 30 czerwca 1908 roku na Syberii z siłą tysiąc razy większą niż bomba w Hiroszimie? Uczestnicy niedawnej włoskiej ekspedycji na Syberię dowodzą, że był to spory, choć pokruszony na miliony luźno spojonych ze sobą kawałków, meteoryt.

Wstrząsy ziemi po zagadkowej katastrofie zanotowały sejsmografy na całej kuli ziemskiej. Fala uderzeniowa dwukrotnie okrążyła Ziemię. Przez kilka dni w Europie i Azji obserwowano niezwykle kolorowe wschody i zachody słońca, zapewne wskutek wielkiej ilości pyłów rozproszonych w atmosferze. Jeszcze następnego dnia o 10 wieczorem można było we Francji czytać książki, przy blasku niezwykłej zorzy. W Moskwie przez chwilę posądzano Japończyków o rozpoczęcie wojny.

Gdyby eksplozja nastąpiła nad Londynem lub Petersburgiem, to zmiotłaby te miasta z powierzchni ziemi. Na szczęście „to coś” rozpadło się w bezludnych, niedostępnych rejonach Syberii, w pobliżu rzeki Podkamienna Tunguska.

W gorących dla Rosji czasach przed pierwszą wojną światową nikt nie miał głowy do zbadania tajemniczej eksplozji. Pierwszą ekspedycję zorganizował prof. Leonid Kulik dopiero 18 lat później. Był on zdumiony skalą zniszczeń – na obszarze 2150 km kw. zastał blisko milion powalonych drzew. Siłę eksplozji oszacowano na 10-15 megaton trotylu (mniej więcej tysiąc razy więcej niż miała bomba zrzucona w Hiroszimie). Znaczne spustoszenia poczynił też pożar, który rozszalał się po eksplozji. Kulik był przekonany, że sprawcą katastrofy był wielki meteoryt, ale nie tylko nie doszukał się śladu po kraterze, lecz też nie znalazł żadnych fragmentów kosmicznego przybysza.

Rejon Podkamiennej Tunguski badały liczne radzieckie ekspedycje. Po 1989 roku dopuszczono tam również zagranicznych uczonych. Do dziś jest to obszar dziki, porośnięty tajgą, pokryty tysiącami jezior, moczarów i bagien, który podczas gorącego lata biorą we władanie komary i meszki. Ostatnią wyprawę zorganizowali w lipcu 1999 roku włoscy uczeni z uniwersytetu w Bolonii i Obserwatorium Astronomicznego w Turynie wraz z rosyjskimi naukowcami z uniwersytetu w Tomsku. Niedawno zakończyli analizę zebranych materiałów.

Mamy już dość precyzyjny obraz tego, co się wtedy zdarzyło – mówi dr Luigi Foschini. Uczeni na nowo przeanalizowali położenie blisko 60 tys. powalonych drzew, żeby odkryć kierunek fali uderzeniowej. Zebrali też dane z kilku syberyjskich stacji sejsmologicznych, a także wszelkie relacje świadków (również te dotychczas nie przetłumaczone na zachodnie języki). W ten sposób bezspornie ustalili już, iż obiekt nadleciał z południowego wschodu z prędkością ok. 11 km/s. Potem nakreślili 886 możliwych trajektorii tego kosmicznego intruza, zanim trafił on w kulę ziemską. Ponad 80 proc. z nich odpowiada orbitom planetoid. Tylko nieliczne odpowiadają kosmicznym drogom, którymi zazwyczaj chadzają komety.

Dlatego uczeni w najnowszym numerze magazynu „Astronomy and Astrophysics” udowadniają, że sprawcą tunguskiej katastrofy był wielki kamienny meteoryt. A dlaczego rozpadł się nad Ziemią i nie zachowały się żadne fragmenty?

Prawdopodobnie był to obiekt podobny do planetoidy Matyldy, którą zbadała sonda NEAR w 1997 roku – mówi dr Foschini. Matylda okazała się kawałkiem skały o bardzo małej gęstości, niemal równej gęstości wody, co oznacza, że najprawdopodobniej jest wewnątrz pokruszona i przypomina raczej luźno spojoną kupkę gruzu niż litą skałę. Taka planetoida łatwo rozpadłaby się na miliony kawałków w atmosferze, które potem w wysokiej temperaturze uległyby stopieniu i wyparowały równie łatwo jak jądro lodowej komety.

Ogromna prędkość i masa meteorytu pozwoliła mu przedrzeć się do gęstych warstw atmosfery bardzo blisko powierzchni ziemi. Dopiero tam potężniejący opór powietrza i gwałtownie rosnąca temperatura rozsadziły w końcu meteoryt. Siła eksplozji była tak ogromna, że pokruszył się na dużo drobniejsze, niż dotychczas sądzono, kawałki – miały one średnicę 1-3 cm. Żar eksplozji i fale uderzeniowe sprawiły zaś, że zanim ostatnie ślady tunguskiego meteorytu spadły na ziemię, stopiły się i wyparowały.

W Ziemię uderzają meteory o rozmiarze:

  • grochu – 10 na godz. 
  • orzecha włoskiego – 1 na godz. 
  • grejpfruta – 1 na 10 godz. 
  • piłki koszykowej – 1 na miesiąc
  • 50 metrów – raz na stulecie
  • kilometra – raz na 100 tys. lat
  • 2 km – raz na pół miliona lat

Autor

Zbigniew Artemiuk

Komentarze

  1. waldi    

    Luźny pył??? — Tak, sama eksplozja przypomina bombę termobaryczną lub paliwowo powietrzną…

    Co do eksplozji paliwowo powietrznej można by uznać ją za bardzo prawdopodobną – eksplodujące gazy bagienne, bo to przecież nie pierwszy raz w tym rejonie taka eksplozja.

    Jednak czym był słup ognia sięgający nieba z kulą na górze, czym była ciemność w środku dnia???????????????????

    Meteor czy tam ryt powinien wpaść błysnąć, huknąć i już.
    Gazy też tak powinny eksplodować, ale co miałobybyć zapalnikiem?????

    Zeznania świadków w żaden sposób nie pasują ani do meteorytu ani do wybuchu gazów.

    Jeden ze świadków tych wydarzeń znajdował się blisko niewielkiego jeziora, gdy grunt zaczął drżeć pod jego nogami. Zaczęło się coś na podobieństwo trzęsienia ziemi. Nagle w mężczyźnie pojawiło się niewytłumaczalne, wręcz nieludzkie uczucie strachu, pochodzące gdzieś z wewnątrz – jakaś siła, która próbowała odciągnąć go od jeziora. W owym momencie woda w jeziorze zaczęła opadać, ukazało się jego dno, które rozdzieliło się na dwie części, niczym dwa liście. Świadek, gnany niezwykłym przerażeniem uciekł w popłochu, najszybciej jak tylko mogły ponieść go nogi.
    Po przebyciu znacznego dystansu potknął się o krzak i upadł, a gdy podniósł się z powrotem i spojrzał za siebie, ujrzał słup światła wznoszący się z miejsca, które jeszcze przed momentem było jeziorem, zaś na szczycie kolumny znajdował się przypominający kulę obiekt. Wszystkiemu towarzyszył przeraźliwy ryk i szum. Zaczęło się tlić ubranie jakie miał na sobie, zaś promieniowanie paliło jego twarz i uszy…

    Słyszał ktoś z uczonych o takich meteorach???? Chyba , że uczeni w bajdorzeniu.

Komentarze są zablokowane.